poniedziałek, 5 lipca 2010

35. Spadochroniarz

Wczoraj, gdy byłam w OKW, po 22:00 zadzwonił do mnie Tomek, że Kiciuś spadł z okna. Myślałam , że żartuje, ale to jednak była prawda :-( Usłyszał tylko chrobot pazurków i na chodniku kota przebierającego łapkami. Miałam w nosie przewodniczącą i poleciałam do domu. Po drodze z taksówki zawołał mnie Tomek - dwie dziewczyny zawiozły mnie i Kiciusia do weta pod Koniem - dzięki pani Agnieszko :-) Zbój już po taksówce zaczął łazić. Wyrywał się na stole, próbował wyrwać sobie wenflon, gryzł wetkę - panią Kaję, czyli zachowywał się jak on. Ślinił się, z noska mu krew leciała - wetka obejrzała go, dała zastrzyki, zajrzała do pyszczka, ale nie było widać uszkodzeń. Posiedziałam z nim pod tlenem - co telefon zadzwonił to Kiciuś łebek z kubka z tlenem zabierał i w długą, ale większość czasu grzecznie się dotleniał przytulony do mnie. Przed północą byliśmy w domu - mam wrażenie, że nic nie spał, bo co się przebudziłam, to patrzył na mnie żałośnie :-( Gdy nabiera trochę sił, próbuje się kierować w stronę balkonu swołocz jedna. Nie daje sobie sierści wymyć (został przez kiciulka obs... obkupkana po tym jak dostał zastrzyki). Oczko już wygląda OK. Leży z wywalony języczkiem, nie chce pić, więc mocze swoją łapkę i wtykam do pyszczka, więc chcąc nie chcąc, musi tę wodę zlizywać. Leży po stołem lub na łóżku jak kupka nieszczęścia, ale zdecydowanie ma mu się na życie, bo warczy prycha i ucieka, jak chcę mu zadek oczyścić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz